
Paweł Reszka to dziennikarz śledczy i publicysta. W latach 2003-2006 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. Ma na swoim koncie kilka reportaży. Paweł Reszka otrzymał Nagrodę im. Andrzeja Woyciechowskiego za cykl tekstów napisanych z Michałem Majewskim o katastrofie smoleńskiej. W 2005 roku dziennikarz został uhonorowany Nagrodą im. Dariusza Fikusa. Od stycznia 2017 roku Paweł Reszka pracuje w tygodniku Newsweek Polska. Autor postanowił napisać reportaż o lekarzach i polskiej służbie zdrowia. Aby tego dokonać i poznać środowisko lekarskie od podszewki zatrudnił się jako sanitariusz w jednym ze szpitali. Osoba zajmująca to stanowisko znajduje się na samym dole medycznej hierarchii. Ciekawi jesteście efektu?
„Zauważyłem, że czasem pacjent staje się „numerkiem”. Wyszedł 15, zaraz wejdzie 16, a po nim 17. Ilu tam jeszcze dzisiaj? Powołanie podobno traci się dość szybko. Na studiach mówią nam: „nie da się zjeść powołania”. (…)”
Paweł Reszka obala mity. Myślicie, że lekarz dobrze zarabia na początku swojej kariery? Nic bardziej mylnego. Młodzi lekarze wypruwają sobie żyły na dyżurach. Jak lwy walczą o miejsce na wymarzonej specjalizacji. A zdecydowanie trudno się na nią dostać. Czasem trzeba zweryfikować swój wybór i zmienić ścieżkę kariery. Praktykowanie medycyny to zdecydowanie sztuka chodzenia na kompromisy. Po tej książki przeczytaniu muszę przyznać, że polscy lekarze mają ciężko. Sama jak diabeł wody święconej unikam przychodni i szpitali. Wizyta u lekarza to dla mnie ostateczność. Dodatkowo starannie wybieram specjalistę śledząc opinie i wpisy innych pacjentów na forach. W dzisiejszych czasach pacjent to klient i trzeba o niego walczyć, szczególnie w prywatnych gabinetach. Wiedziałam, że w polskiej publicznej służbie zdrowia dzieje się źle, ale nie podejrzewałam, że jest, aż tak tragicznie. A kto na tym najbardziej cierpi? Oczywiście, że pacjent. Co się dziwić, że zmęczony, przepracowany lekarz przestaje być miły i traci resztki empatii przewidzianej dla pacjenta.
O polskiej służbie zdrowia krążą mroczne legendy. Pacjenci wymieniają się między sobą traumatycznymi doświadczeniami z wizyt lekarskich. Do specjalistów trudno się dostać, są ogromne kolejki, a na wizytę trzeba czekać miesiące, jak nie lata. Problem ten wynika z przykrego trendu. Do specjalistów często zapisują się osoby starsze. Robią to profilaktycznie, na wszelki wypadek, gdyby coś się kiedyś stało. Przykre jest to, że zapisują się do kilku przychodni, blokując dostęp innym pacjentom. Smutne jest to, że jak przychodzi do umówionej wizyty, to się nawet na niej nie pojawiają. Nic jednak na to nie poradzimy. Starsza osoby odwiedzają gabinety lekarskie tylko po to, żeby sobie porozmawiać. To osoby samotne, którymi nikt się nie interesuje.
Kolejną kontrowersyjną kwestią jest czas jaki lekarz poświęca pacjentowi. Jeden ginekolog przyjmując w prywatnej przychodni miał poświęcać 5 minut na każdą pacjentkę. To oczywiście absurd, bo kobieta w tym czasie nie zdąży się ubrać i rozebrać, nie mówiąc już o przeprowadzeniu pełnego badania ginekologicznego. Często lekarze mają zapisanych więcej pacjentów, niż są w stanie przyjąć. Z tego powodu często zostają o godzinach. Wyjście do toalety lub żeby coś zjeść graiczy prawie z cudem. Do tego dochodzi masa papirologii, poza standardowym wypełnianiem dokumentacji medycznej lekarz musi nawet numerować strony historii choroby. To jakiś absurd. Długie kolejki i krótki czas wizyty irytują pacjentów. A jak wiadomo frustracja rodzi agresje, a ta ostatnia skierowana jest na niczemu winnych lekarzy.
„Starsi boją się uczyć młodszych, boją się konkurencji, bo boją się, że może młodszy będzie lepszy. W wielu miejscach tak jest, że młodzi nie są dopuszczani do roboty. Są od papierów, od zajmowania się pacjentami, natomiast na operację to mogą patrzeć zza pleców, ewentualnie być trzecią czy czwartą parą rąk, potrzymać haki. Polska medycyna to system feudalny. Ci na górze spijają śmietankę, ci na dole ogryzają ochłapy. (…)”
Lekarze często są bardzo przepracowani i wypaleni zawodowo. Dodatkowo po pracy muszą sobie dorabiać w Biedronkach- czyli prywatnych sieciach medycznych. Sama czasem mam wrażenie, że lekarze stracili powołanie i liczy się dla nich tylko kasa i zysk. Wiadomo, że nie wszyscy mogą czekać na wizytę i często korzystają z prywatnej służby zdrowia. Tragiczny jest fakt, że sami lekarze zachęcają do prywatnych wizyt, sugerując, że to może przyśpieszyć planowany zabieg. Zbulwersowałam się, gdy ordynatorka odmówiła lekarzowi zaaplikowania choremu drogiego leku. Sfrustrowany doktor poprosił o pomoc zaprzyjaźnionego przedstawiciela medycznego, który wspomniany lek dał mu za darmo.
Koncerny medyczne walczą o to, żeby być w jak najlepszych stosunkach z lekarzami. Liczą na zysk w postaci przepisywania pacjentom ich leków. Nie zawsze ta współpraca przebiega pomyślnie, tak jakby wielkie korporacje chciały. Czasem tylko dzięki pomocy firm produkujących sprzęt medyczny lekarze mogą wyjechać na drogie, specjalistyczne szkolenia. Bo Polska jest jednym z nielicznych krajów, który nie inwestuje w edukacje przedstawicieli służby zdrowia.
Wypowiedziała się również lekarka, która urodziła dziecko. Po medycynie trudno zaproponować macierzyństwo. Urodzenie dziecka może utrudnić dostanie się na wymarzoną specjalizacje. Bo wiadomo, że matka nie będzie brała tylu dyżurów ile jej bezdzietna koleżanka. W Polsce oszczędza się dosłownie na wszystkim. Czasem zamiast wykonania podstawowego badania profilaktycznego aplikuje się pacjentowi leki przeciwbólowe i przeciw rozkurczowe. Trudno w to uwierzyć, ale zdarza się to nagminnie. Czasem z powodu zaniedbań lekarza dochodzi nawet do zgonu pa?cjenta. Czytając kolejne strony byłam coraz bardziej zbulwersowana kondycją polskiej służby zdrowia. Dlaczego nikt nic z tym nie robi
Dużo miejsca w książce poświęcone jest stronie finansowej zawodu lekarza. Zaczynając od śmiesznych wynagrodzeń stażystów, na makabrycznie niskich wynagrodzeniach podstawowych specjalistów kończąc. Trudno się dziwić, że osoba kończąca tak trudne i prestiżowe studia narzeka. Młody lekarz nie może sobie praktycznie na nic pozwolić, a dochodzi czasem nawet do takich sytuacji, że godzi się pracować za darmo w ramach wolontariatu tylko po to, żeby mieć szansę dostać się na wymarzoną specjalizacje. Oczywiście po kilku latach odbijają się od finansowego dana i zaczynają na to zarabiać, ale niestety nie wszystkich stać na takie poświęcenia.
„Wracam z dyżuru, uparcie chodzi mi po głowie, czy ja to dobrze zrobiłem, czy niedobrze? A syn chcę bajkę na dobranoc. Irytuje mnie. (…)”
Od lekarza oczekujemy fachowej pomocy, często nie bierzemy pod uwagę warunków w jakich lekarz musi pracować. Często zapominamy, że lekarz jest tylko człowiekiem, który również ma swoje ograniczenia. Przeraziło mnie podejście do pacjenta. Czytając urywki tyczące się obsadzenia personelem SORu miałam cierki na plecach. Do tego dochodzi strach starszych kolegów przed konkurencją- doświadczeni lekarze niechętnie dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem. Brzmi absurdalnie, ale niestety tak jest i nic z tym nie zrobimy. Nikt z was pewnie nie chciałby być operowanym przez przepracowanego chirurga.
Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy stanowi zbiór wielu wypowiedzi lekarzy, stażystów i rezydentów. Ich relacje są bardzo różnorodne i ciekawe, a co najważniejsze prawdziwe. Byłam przerażona szczerością przekazu. Książka jest bardzo dobrze napisana i czyta się ją szybko. Osobiście czasem gubiłam się w chaosie wypowiedzi lekarzy. Doceniam trud pracy lekarza. Musze jednak przyznać, że niektórym przedstawicielom służby zdrowia przydałaby się solidna dawka empatii i długa lekcja na temat odpowiedniego podejścia do pacjenta. Polecam!