
Pierwsze, co mnie zaintrygowało w debiutanckiej książce Katarzyny Grzegrzółki to właśnie tytuł. Odium oznacza uczucie niechęci lub nienawiści do kogoś, kogo obarcza się winą za coś. A skoro jest już przewinienie, to nieuchronnie musi nastąpić etap kary. Akcenty przepełnione złem i goryczą tworzą całą atmosferę książki, dodając jej niepowtarzalnego charakteru. Już dawno nie miałam do czynienia z tak mrocznym, a momentami wręcz makabrycznym kryminałem, w którym działo się coś bardzo niepokojącego.
W miejskim parku dwójka chłopców natrafia na zwłoki kobiety. Ciało zostało zmasakrowane i okaleczone, a oprawca ofierze wyrwał język. Przy zmarłej leży zmięta kartka z odręcznie napisanym słowem odium. Stołeczni policjanci będą mieć pełne ręce roboty, biorąc pod uwagę fakt, że sprawca zatarł wszelkie możliwe ślady. Zbrodnia nie dość, że makabryczna, to mogła mieć również podłoże seksualne, na co wskazują ślady brutalnego gwałtu. Trudno znaleźć jakiekolwiek punkty zaczepienia, które ułatwiłyby popchnięcie dalej śledztwa. Do prowadzenia sprawy oddelegowany zostaje komisarz wydziału zabójstw Jan Bury. Mężczyzna postanawia rozpocząć prace od zbadania wszelkich możliwych tropów. Bury skupia się na rodzinie i znajomych denatki, szukając potencjalnych przyczyn zbrodni. Przy okazji na światło dzienne wypływa wiele niepożądanych informacji.
W tej pozycji teraźniejszość niebezpiecznie mieszana z niepokojącymi retrospekcjami z życia zamordowanej Joanny. Sądzę, że to już standard w kryminałach i thrillerach. W tym przypadku tej konkretnej propozycji zastosowany zabieg był dość irytujący, a dodatkowo nie pozwolił mi w pełni wgryźć się w zaproponowany w scenariusz. Nie wiem dlaczego polscy pisarze non stop kontemplują mrok i zawiść tworząc własną wizję Polki i Polaków. Zarzutów pod adresem Odium mam sporo, ale pierwszy najważniejszy tyczy się dynamiki akcji, a w zasadzie jej braku. Przez większą część książki dosłownie nie dzieje się nic, co było dla mnie bardzo niepokojące. Policjanci niby coś robią, przesłuchują kolejnych przesłuchanych, ale wszystkie te działania nie prowadzą do niczego. Nic bardziej nie irytuje czytelnika, jak mało inteligentni i nieudolni wręcz śledczy. Dodatkowo z równowagi wytrąciły mnie infantylne sercowe rozterki Burego, który momentami zachowywał się jak nastolatka przed pierwszą randką. Stołecznym policjantom dość opornie wychodzi łącznie kolejnych faktów i ogólnie dynamika ich pracy pozostawia wiele do życzania. Autorka sporo miejsca poświęciła prywatnym sprawom zamordowanej Joanny, rozdrabniając jej życie na czynniki śledcze. Funkcjonariusze nie mogą zdecydować się, czy kolejne przypadki podciągnąć pod serię zbrodni, czy może prowadzić je osobno. Bieda niepokojąco miesza się z nędzą.
Finał książki daje sporo do myślenia, skupia się głównie na ludzkiej psychice. Takiego obrotu zdarzeń nie dało się przewidzieć, a sama autorka swoim niekonwencjonalnym pomysłem podkreśla znane powiedzenie, że zemsta najlepiej smakuje na chłodno. Mrok został zgrabnie zbilansowany elementami czysto psychologicznymi. Katarzyna Grzegrzółka mimo wszystko nie zna się na kwestiach związanych z kryminalistyką, wykonywanie badań DNA trwa trochę dłużej niż jeden dzień, a w praktyce trudno jest przycisnąć techników laboratoryjnych. Autorka zdecydowanie powinna popracować nad kwestiami technicznymi. Mimo wspomnianych mankamentów książkę czyta się dobrze, a sama lektura jest wzgledenie przyjemna i na swój sposób satysfakcjonująca. Katarzyna Grzegrzółka powinna przemyśleć zastosowane rozwiązania fabularne i popracować nad swoim warsztatem. Wspomniane retrospekcje autorka powinna wyeliminować w swoich kolejnych propozycjach, ona za wiele nie wniosły do całej historii, a tylko niepotrzebnie spowolniły akcję wprowadzając niepotrzebny chaos. Mimo, że autorka wytoczyła najcięższe działa, to fabuła została poprowadzona lekko i z polotem, dosłownie płynąć przed moimi oczami.
Tego konkretnego debiutu niestety nie mogę zaliczyć do udanych. Nie zaprzeczę- autorka ma spory potencjał, ale, żeby go w pełni wykorzystać powinna wystrzegać się pewnych niepokojących nawykowych praktyk . Katarzyny Grzegrzółki w żadnym razie nie skreślam i z przyjemnością zapoznam się z jej kolejnymi propozycjami.
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka