Miło jest, gdy książki po których nie spodziewamy się za wiele, pozytywnie nas zaskakują. Tak właśnie było w przypadku Dziewczyny zwanej Jane Doe, która okazała największym odkryciem lutego. Victoria Helen Stone to nie kto inny, jak Victoria Dahl, amerykańska autorka równie poczytnych jak i płomiennych romansów. Ciekawy przeskok gatunkowy, od pożądania do intrygi i zbrodni, ale nie ona pierwsza i nie ostatnia lubi eksperymentować. Ten konkretny eksperyment wypadł równie kusząco, jak i intrygująco…
Jane ma jasno określony cel, jest nim zemsta. Nie zamierza próżnować, opracowuje plan i zamierza krok po kroku wdrożyć go w życie. Przybiera maskę równie naiwnej, jak i niewymagającej dziewczyny z prowincji, której jedynym celem jest znalezienie fajnego faceta. Steven Hepsworth złapał haczyk, chcę ją uwieść, poniżyć i porzucić. Nie jest to jego pierwsza ofiara, ale możliwe, że tym razem będzie ostatnią…
„Po co miałabym to robić? Ludzie sprawiają ból. Nawet dobrzy ludzie ranią tych, których kochają. Wszyscy tak robimy, bo nie umiemy nic na to poradzić. Większość z nas nie jest zła; jesteśmy po prostu głupi, ułomni i nieostrożni wobec innych. Meg uważała, że ból był wart dobroci, która za nim szła. Większość ludzi wychodzi z takiego samego założenia. To ich napędza. (…)”
Słodka socjopatka brzmi dziwnie, ale najlepiej opisuje osobowość tytułowej Jane. Do bólu chłodna i zdystansowana, wszystko kalkuluje, ale ma swój kodeks moralny, którego ściśle przestrzega. Dziewczyna zwana Jane Doe nie ma nic wspólnego z thrillerami, do jakich jestem przyzwyczajona i to stanowi jej główny atut. Z przyjemnością śledziłam umysłową gimnastykę tytułowej bohaterki, której pragmatyczno- ironiczne podejście do życia wybitnie mnie zaintrygowało. Scenariusz jest przewidywalny- szurnięta psychopatka chcę się zemścić na byłym chłopaku swojej zmarłej przyjaciółki. I na tym przewidywalność się kończy, bo nie da się przewidzieć jaką drogę obierze. Wewnętrzne monologi Jane to mistrzostwo, a do tego skutecznie już i tak wysoki poziom napięcia. Steven Hepssworth to klasyczny przykład żałosnego dupka, który lubi wykorzystywać dziewczyny i porzucać. Stwarza pozory idealnego kandydata na chłopaka, a po zapuszczeniu przynęty skutecznie pobudza i tak wystarczające kompleksy swoich ofiar. On okazał się tym przewidywalnym elementem, kontrastującym z wyrazistą osobowością Jane.
„Takie jak ja występują dość rzadko, bo kazano nam się wstydzić wszystkiego każdego dnia. Wstydzić się dawać mężczyznom to, czego chcą, wstydzić się im tego nie dawać. Wstydzić się pokazywać nasze przeciętne ciała, wstydzić się nie mieć ciała idealnego. (…)”
Ten thriller jest kuszący, hipnotyzujący, a jednocześnie na swój sposób niewymagający, co zamiast być wadą jest jego niekwestionowaną zaletą. Dało się wyczuć doświadczenie autorki w literaturze romantyczno- erotycznej, bo nie bała się opisów seksu. Erotyka w każdym razie nie jest jest filarem głównym zaproponowanego przez autorkę scenariusza. Uwagę przykuwa gównie dopracowany plan zemsty, którego kolejne etapy trudno jest przewidzieć. Trochę może irytować fakt, że Jane wszystko tak łatwo wychodzi, ale przyjemna dla oka kreacja głównej bohaterki sprawia, że byłam w stanie wybaczyć jej zarówno wszystkie, jak i mniejsze grzeszki. Miłe czytadło okazało się idealnym przerywnikiem pomiędzy kolejnymi wielkogabarytowymi dreszczowcami. Prosty język, ułatwiał lekturę i zachęcał do eksploracji umysłu słodkiej socjopatki. Narracja pierwszoosobowa okazała się najlepszym wyborem, pod względem psychologicznym to ona załatwiła całą sprawę. Dynamika dostosowana do treści, taka mała, ale jakże przyjemna emocjonalna petarda.
Nie jest to może klasyk, ale daję radę, a do tego ma swój urok. Dziewczynę zwana Jane Doe oceniam, jako całkiem udany eksperyment z nowym gatunkiem Polecam jako przerywnik, pomiędzy mocniejszymi pozycjami. Jestem ciekawa kolejnych książek autorki.