W połowie maja, niedługo przed premierą najnowszej, długo wyczekiwanej przez czytelników książki, Stephen King opublikował w Internecie krótkie opowiadanie. Jako, że grudzień poświęciłam na nadrabianie czytelniczych zaległości na mojej liście lektur nie mogło zabraknąć trzech pozycji autorstwa niekwestionowanego Króla literatury grozy. Czytając Laurie miałam niezłą zagwozdkę, ponieważ totalnie nie wiedziałam do jakiego gatunku powinnam ją zakwalifikować. Z horrorem nie miała nic wspólnego, z thrillerem również (no może ostatnia scena przyprawiła mnie o szybsze bicie serca), summa summarum to takie krótkie opowiadanko napisane od niechcenia, zawierające bardzo interesujące przesłanie.
Lloyd po śmierci ukochanej żony przeżywa żałobę, jego życie dosłownie straciło sens. Nie ma po co wstawać z łóżka, a tak przyziemne czynności jak jedzenie i picie mało go obchodzą. Zaniepokojona niecodziennym zachowaniem mężczyzny siostra, obawiając się, że brat z rozpaczy w końcu targnie się na swoje życie, składa mu niezapowiedzianą wizytę. Kobieta w głowie obmyśliła szczegółowy plan i bez względu na przyszłe konsekwencje zamierza go wdrożyć. Lloyd otrzymuje od swojej ukochanej siostry niecodzienny prezent- niepozornego szczeniaczka, którym ma się zająć. Początkowo wzbrania się, boi się odpowiedzialności za stworzenie, wynajduje kolejne wymówki, dlaczego pies nie powinien u niego zostać. Pod naciskiem zdeterminowanej siostry w końcu kapituluje i przygarnia uroczą suczkę, którą od tej pory będzie się wabić Laurie. Pod wpływem nowej towarzyszki, życie Lloyda obraca się o 180 stopni. Mężczyźnie przybywa nowych obowiązków w związku z wychowaniem zwierzaka i powoli przestaje non stop rozmyślać o stracie ukochanej żony,
„Szczeniaki to dar od Boga dla tych, którzy potrzebują ruchu. (…)”
W przypadku tej konkretnej pozycji trudno mówić o akcji, tej dosłownie jest jak na lekarstwo, gdy już coś zaczyna się dziać- od razu się kończy. Historia jest bardzo prosta, jednowątkowa i schematyczna, a do tego pozbawiona jakiegokolwiek metaforycznego przekazu. Jest mężczyzna, jest pies, tworzy się dziwna przyjaźń i na tym koniec. Do przewidzenia było, że wraz z pojawieniem się nowego lokatora Lloyd odzyska sens życia i cóż- czyżby szykował się happy end? Trudno mi stwierdzić, historia była krótka i dość mglista, żeby móc ocenić ją pod jakimkolwiek kątem. Laurie utrzymana jest w lekkim klimacie, to lektura przyjemna i niezobowiązująca, niezłe czytadło na pochmurny wieczór. Można docenić co najwyżej zamysł Kinga i nieco rozczulić się obrazem słodkiego psiaka, który do smętnego życia bohatera wprowadził trochę radości, ale nic poza tym. Możliwe, że niepozorna otoczka miała mieć jakiś głębszy sens, a wspomniana siostra zaserwowała głównemu bohaterowi niekonwencjonalną, długoterminową dogoterapię. King na pewno miał jakiś zamysł, ale trudno mi orzec jaki. Z pewnością pies odegrał kluczową rolę w procesie przeżywania żałoby przez Lloyda, możliwe, że Laurie stała się pewnego rodzaju substytutem zmarłej niedawno żony. Trochę szkoda, że King nie pociągnął tej historii dalej i nie podrążył dalej tematu, jak dla mnie to opowiadanie za szybko się skończyło. Mocne końcówka była sporym zaskoczeniem, ale według mnie totalnie nie współgrała z wcześniej przedstawioną treścią. Fani Kinga mogą czuć się zawiedzeni- Laurie zdecydowanie nie należy do pozycji, do których autor ich przyzwyczaił. Biorąc pod uwagę bardzo ciepły i emocjonalny przekaz opowiadanie z pewnością spodoba się miłośnikom literatury obyczajowej.
Każdy ma prawo przeżywać żałobę na swój własny sposób. Nie ma żadnych schematów, ani wytycznych. Nie da się zaprzeczyć, że strata najbliższej osoby boli i trudno w pojedynkę sobie z nią poradzić. King wprowadzając Laurie do życia Lloyda nadał nowy sens egzystencji pogrążonemu w żałobie mężczyźnie. Opowiadanie jest krótkie, ale treściwe, a do tego zawiera ponadczasowy przekaz. Polecam!