Robin Cook to z zawodu lekarz, szerzej znany jako prekursor w gatunku thrillera medycznego. W swoich książkach łączy nabytą podczas lat pracy wiedzę z kontrowersyjnymi tematami związanymi z rozwojem medycyny, które stymulują do podjęcia społecznej debaty dotyczącej etyki tej profesji. Do tej pory nie miałam okazji zapoznać się z thrillerami Cooka, ale miałam wielką ochotę w końcu z nimi się zapoznać. Czy autor sprostał moim wyśrubowanym wymaganiom?
Aria Nichols nie wierzy w śmierć w wyniku przedawkowania fentanylu u dwudziestoośmioletniej pracownicy szpitala. Krnąbrna rezydentka patologii widzi w tej sprawie drugie dno, które postanawia jak najszybciej obnażyć. Podczas sekcji wychodzi na jaw, że zmarła Kera Jacobsen była w ciąży, a kluczem do rozwiązania zagadki jej śmierci, jest odkrycie tożsamości ojca jej dziecka. Laurie Montgomery daje rezydentce zielone światło na samodzielne poprowadzenie śledztwa kryminalnego, szefowa działu patologii sądowej ma obecnie większe zmartwienia na głowie. Aria idzie po trupach do celu, a inspiracją do podjęcia wzmożonych działań okazuje się niewinna sugestia najlepszej przyjaciółki zmarłej opiekunki społecznej. Rezydentka decyduje się skorzystać z kontrowersyjnej metody naukowej, która w oparciu o najnowsze osiągnięcia medycyny i informatyki, pozwala na wyznaczenie drzewa genealogicznego konkretnej jednostki na podstawie jej próbki DNA. Czy Arii Nichols uda się odkryć tożsamość szalonego mordercy, zanim zginie kolejna ofiara?
Muszę przyznać, że byłam przyzwyczajona do zupełnie innego rodzaju thrillerów medycznych, Robin Cook przykłada ogromną wagę to kwestii związany z samym prowadzeniem śledztwa kryminalnego. Para patologów, będących głównymi bohaterami cyklu tym razem gra drugie skrzypce, dając tym samym możliwość zawodowego wykazania się młodej rezydentce. Aria Nichols osobowościowo nie należy do osób łatwych we współżyciu, równie dobrze, jak wiedzą fachową posługuje się ironią i sarkazmem. Kobieta jest bystra i nigdy nie chodzi na kompromisy, ma w nosie konwenanse i zawodową hierarchię, przez co zdecydowanie zyskała moją sympatię. Dla jednych może być socjopatką, dla mnie okazała się świadomą własnej wartości jednostką, która nie zamierza być tłamszona w męskim świecie. W fabule nie zabrakło tej niepokojącej przypadkowości, z którą pojawiały się kolejne dowody w sprawie. Cook od razu uświadamia czytelnika, że nikt poza nim, nie wierzy w drugie dno tej historii. Motyw zbrodni znany jest od samego początku, mamy do czynienia z wyrafinowanym psychopatą, który zrobi wszystko, żeby ukryć swoją tożsamość. Książka ma więcej z typowego kryminału, aniżeli klasycznego thrillera medycznego, chociaż kwestie naukowe stanowią trzon fabuły. Laurie i Jacka było tak mało, ale sama nie odczułam ich braku, w pełni satysfakcjonującą mentalną mieszankę wybuchową zapewniła i już sama Aria. Dobrą wiadomością dla fanów gatunku jest fakt, że można ją spokojnie czytać w oderwaniu od serii, ja sama nie znałam wcześniej tego cyklu i nie miałam z tego powodu żadnych problemów z odbiorem tej historii.
Geneza przypominała mi pierwsze poważne thrillery medyczne, z początku lat dziewięćdziesiątych, które miały ogromny wpływ na obecny kształt mojego gustu czytelniczego. W książce niepokoiły mnie momenty, w których nie działo się nic istotnego z punktu widzenia rozwoju fabuły i to właśnie te epizody na swój sposób wytrącały mnie z równowagi. Mnie osobiście bardzo wkurzają takie przestoje, w których czuje się znużona i mam ochotę przerwać lekturę, lubię szybkie tempo i akcje w pełnym tego słowa znaczeniu. Mocnym elementem z pewnością są działania doktor Nichols i to one potęgowały napięcie towarzyszące tej historii, jej niewyparzony jęzor i odważne ruchy czyniły ten scenariusz kompletnym. W zamyśle Cooka miało być mrocznie i niepokojąco, co niestety autorowi nie wyszło, a strzałem w kolano okazały się sugestie, co do tożsamości mordercy. Ostatecznie sama byłam usatysfakcjonowana lekturą, głównie ze względu na antypatyczną główną bohaterkę, która odwaliła kawał dobrej roboty, czyniąc tę historię bardzo wybuchową i niejednoznaczną. Zastrzeżenia mam również do wydania, nie wiem, czy to kwestia oszczędności papieru, ale mała czcionka i interlinia wołały o pomstę do nieba, nie wspominając o białym, prześwitującym papierze, który skutecznie utrudnił mi lekturę. Cook w swoim scenariuszu postawił wszystko na jedną kartę, roztaczając kontrowersyjną z etycznych powodów wizję wykorzystania zaawansowanego technologicznie projektu genealogicznego. Bawiłam się dobrze, ale wiem, że mogło być dużo lepiej, gdyby zadbać o dynamikę akcji. Zakończenie łatwo było przewidzieć, ale mimo to stanowiło zgrabne podsumowanie dla tej historii.
Geneza stanowi ciekawy projekt fabularny, ale nie do końca trafiła w mój gust czytelniczy. W thrillerach medycznych mimo wszystko preferuje wysublimowaną akcję i to charakterystyczne napięcie, związane z odkrywaniem szczegółów zbrodni, czego tutaj mi zabrakło. Książka z pewnością spodoba się fanom autora, jak i miłośnikom klasycznych thrillerów medycznych. Sama z chęcią zapoznam się z pozostałą twórczością Robina Cooka.
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu REBIS