
Wydawnictwo Otwarte dość długo kazało czekać czytelnikom na premierę Ocalałych. We wrześniu zeszłego roku pojawiły się pierwsze przedpremierowe recenzje, stanowiące przedsmak tego, co może nas czekać w trakcie lektury. Byłam niezmiernie ciekawa, jak autor poradzi sobie ze swoim ambitnym pomysłem. W ramach nadrabiania czytelniczych zaległości postanowiłam w lipcu w końcu zapoznać się z Ocalałymi.
„Chociaż najbardziej na świecie pragnęła krzyczeć ile sił w płucach i niechby wiatr porwał ze sobą jej obłąkańczy lament. Lecz bezlitosna dłoń wewnątrz niej wciąż się zaciskała, potęgując jej wściekłość, jej ból. (…)”
Riley Sager zaserwował czytelnikom scenariusz rodem z pierwszoligowych filmów grozy. Tytułowe Ocalałe, to grupa trzech dziewczyn naznaczonych piętnem przeżytej tragedii. Sprawa wydarzeń sprzed lat odżywa na nowo przy okazji samobójstwa Lisy, jednej z uczestniczek masakry. Długo można by się zastanawiać, dlaczego najsilniejsza z całej trójki poddała się. Nic nie zwiastowało tej tragedii. Akcja nabiera tempa, gdy na progu mieszkania Quincy pojawia się zaginiona przed laty Samantha. Wspomniana Ocalała postanawia dowieść, że śmierć Lisy nie była tak oczywista, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka zdawać. Dziewczyny rozpoczynają zakrojone na szeroką skalę prywatne śledztwo.
Spodobał mi się sposób w jaki autor systematycznie angażował czytelnika w proces rekonwalescencji głównej bohaterki. Quincy Carpenter ledwo co uszła z życiem z masakry w Pine Cottage. Będąc w amoku biegła w zakrwawionej sukience przez ciemny las. Wybawieniem z opresji okazał się przypadkowo napotkany policjant. Po latach terapii Quincy wyszła na prostą, choć nadal dręczą ją koszmary pamiętnej nocy. Dziewczyna odkrywa w pieczeniu sposób na poradzenie sobie z dawną traumą. Łącząc przyjemne z pożytecznym założyła blog kulinarny. Wydarzenia sprzed lat odżywają na nowo przy okazji samobójczej śmierci Lisy. Wraz z rozwojem fabuły, coraz bardziej doceniałam pomysł autora. Oczywiście do czasu… Dobrze, że Sager nie poszedł na skróty i przedstawił tragedię głównych bohaterek z kilku różnych perspektyw. Jak na dobry thriller psychologiczny przystało autor systematycznie rozkładał psychikę głównej bohaterki na czynniki pierwsze. Uprzedzam jednak, że po pewnym czasie ta drobiazgowa psychoanaliza stała się dość męcząca. Kolejne zdarzenia były analizowane pod każdym możliwym kątem. Co ciekawe to czytelnik miał za zadanie wybrać, która perspektywa najbardziej mu odpowiada.Przyznaję, że początkowo trudno było mi się połapać w bogatym życiu wewnętrznym Quincy Carpenter. Zrozumienie pokrętnej osobowości głównej bohaterki na całe szczęście przyszło z czasem.
„Jednak jakimś cudem to my krzyczałyśmy najgłośniej, uciekałyśmy najszybciej, walczyłyśmy najbardziej zawzięcie. Udało nam się przetrwać. (…)”
Trochę irytowały mnie podjęte przez Quincy nieco pokraczne próby zachowania zdrowego rozsądku. Taka stabilność mentalna z domieszką pierwszorzędnego szaleństwa mnie nie przekonała. Główna bohaterka wielokrotnie balansowała na granicy jawy i snu, sama pogubiłam się, co jest prawdą, a co urojeniem. Świetnym dopełnieniem dla postaci Quincy okazała się wspomniana wcześniej Samantha. Co prawda nie był to modelowy dream team, ale doceniam odwagę autora, który nieźle zaszalał kreując zaginioną Ocalałą na substytut prawdziwej przyjaciółki, której od zawsze brakowało głównej bohaterce. Pierwszoplanowe postacie zostały dobrane na zasadzie kontrastu i co mnie zaskoczyło- w dość osobliwy sposób się uzupełniały. Spoiwem dla fabuły, praktycznie od początku do końca książki, okazała się wspomniana masakra w Pine Cottage. Autor systematycznie miarkował czytelnikowi urywki z tamtej pamiętnej nocy w postaci retrospekcji głównej bohaterki. Te elementy zdecydowanie podkręcały tempo, wielokrotnie wprawiając czytelnika w stan osłupienia. Klasyczny (można by rzec) motyw podziału fabuły na „dziś i kiedyś” w przypadku Ocalałych sprawdził się idealnie. Dzięki temu zabiegowi bez problemu mogłam wczuć się w klimat książki. Wspomniane flashbacki stanowiły dość dobre uzupełnienie dla teraźniejszych wydarzeń i zdecydowanie podkręcały akcje.
Wrażeń z lektury było całkiem sporo. Postanowiłam je dla Was podzielić na dwa etapy. Pierwsza część książki była dla mnie pokręconym literackim eksperymentem, który wciągnął mnie bez reszty. Riley Sager dokładnie wiedział, jak podkręcić akcje i wbić czytelnika w przysłowiowy fotel. Na palpitacjach serca niestety się nie skończyło. Gdzieś w połowie książki dało się zauważyć, autor stracił swoje flow i obrał nieco inny, niezrozumiały dla mnie kierunek skupiając się na permanentnej psychoanalizie wprowadzanych postaci. Od tego momentu praktycznie do samego końca w fabule zaczęło się źle dziać… Historia z dreszczykiem przerodziła się w psychodeliczny seans, podsycany przez kolejne frustracje głównych bohaterek. Znana z wcześniejszych etapów książki mroczna aura została zdeptana przez wyrwane z kontekstu pomysły autora. A szkoda, bo książka zapowiadała się świetnie.
„Tak już miało pozostać: rozkosz i ból, splecione ze sobą na zawsze. (…)”
Powyższe zastrzeżenia nie są jedynymi, jakie kieruję pod adresem Riley’a Sager’a. Długo zastanawiałam się,jak przebiegał reaserch autora.Cała sprawa rozbija się o kwestię Xanaxu popijanego wyśmienitym soczkiem winogronowym. Pewnie się czepiam, ale nie trzeba być lekarzem, żeby wiedzieć, że Xanaxu (to lek psychotropowy, którego substancją czynną jest alprazolam, działa uspokajająco, przeciwlękowo i nasennie, do stosowania krótkoterminowego) nie przyjmuje się przewlekle, ponieważ w trakcie stosowania powyżej 14 dni powoduje uzależnienie. Nie wiem, kto przepisał go głównej bohaterce i zalecił stosowanie w takiej właśnie formie, ale z pewnością nie był to dyplomowany psychiatra.
Zastrzeżenia mam również, co do Reakcji otoczenia Quincy (szczególnie zachowanie jej matki) na jej tragedię. Zachowanie bliskich głównej bohaterki było dość przerysowane i zakrawało na groteskową znieczulicę. Sporo wątpliwości wzbudziła strona merytoryczna książki. Często w trakcie lektury miałam wrażenie, że autor do pisania swojej debiutanckiej powieści prawie w ogóle się nie przygotował. Powiedzmy sobie szczerze- dla wymagającego czytelnika niezły styl i ciekawy pomysł to nie wszystko i od książki oczekuje dużo więcej. Bohaterka po tak ekstremalnych przeżyciach powinna cierpieć na PTSD (post traumatic stress Disorder), co w książce dość mizernie zostało zobrazowane.
Genialny pomysł stracił na wartości przez słabe wykonanie. Biorąc na poprawkę fakt, że jest to debiut (a debiutantom wiele można wybaczyć) książkę, jako całość oceniam wysoko. Mam nadzieję, że autor w kolejnych powieściach popracuje nad warstwą merytoryczną tekstu. Ocalałe to ciekawy i dość niekonwencjonalny thriller, po którym czytelnik ma ochotę na więcej. Z niecierpliwością czekam na polską premierę kolejnej książki autora