W końcu doczekałam się kontynuacji przygód Joanny Chyłki i Konrada Oryńskiego. Wiadomość o premierze nowego tomu osłodziła mi pobyt w szpitalu, bo właśnie ten cykl pokochałam krystalicznie czystą czytelniczą miłością prawdziwą. Losy Chyłki i Zordona śmiało mogę przyrównać do dobrego serialu, którego każdy kolejny sezon wnosi coś nowego do życia odbiorcy. Moja ulubiona pani mecenas miała już na swoim koncie wzloty i upadki oraz liczne rewolucje (do tych ostatnich najbardziej przyczynił się Zordon), a mimo to nadal jest w świetnej, mogłabym nawet napisać życiowej, formie.
„Pozory mylą. W końcu żeby kogoś ocenić, wystarczy chwila, ale trzeba całego życia, żeby go zrozumieć. (…)”
Tym razem nie będę rozwodzić się nad walorami charakterystycznymi dla każdego tomu tego cyklu (czytaj: prawnicze ciekawostki plus cała masa specjalistycznej wiedzy z dziedziny, której dotyczy prowadzona sprawa). W ósmym tomie Chyłka otrzymuje nie lada trudne zadanie do wykonania- ma wybronić znaną himalaistkę oskarżoną o podwójne morderstwo. Prawniczka musi rozwikłać niecodzienną zagadkę i wygrać proces, stawką w tej sprawie jest życie jej siostrzenicy…
Przyjemnych dla oka elementów w tej części było całkiem sporo. Nareszcie zmienił się przyciężkawy, mroczny klimat towarzyszący serii przez ostatnie trzy tomy. Tym razem było lekko, sensacyjnie, a do tego dosłownie kolorowo… Mróz skupił się w końcu na transgresji relacji Chyłki i Zordona. Po serii miłosnych (momentami sadomasochistycznych) niesnasek w życiu pary zaczyna robić się całkiem interesująco, a do tego z pazurem, ale to już zasługa samej Chyłki. Wątek himalaizmu został przedstawiony w całkiem przystępny, a momentami wręcz intrygujący sposób, szczególnie biorąc pod uwagę liczbę historycznych ciekawostek z jakimi czytelnik ma okazję się zapoznać w trakcie lektury. Nowa klientka Chyłki swoim nietypowym, względnie sympatycznym, charakterem również bardzo odbiegała osobowościowo od poprzednich mocodawców prawniczki, co było dla mnie miłą odmianą.
„Kobiety pozorują orgazmy, żeby być w związku, a faceci pozorują bycie w związku, by miewać orgazmy. To fundamentalna różnica. (…)”
Zastrzeżeń mam wiele… Pierwsze i najważniejsze, jak dla mnie było o wiele za słodko, za miękko i o|( zgrozo!) romantycznie, a jak wszyscy dobrze wiemy Chyłka i romantyzm to wzajemnie wykluczające się słowa. A teraz spróbuję bez spoilerowania… Biorąc pod uwagę alkoholizm (nawet w czasowym uśpieniu) Chyłki i ilość wypalanych papierosów nie wierzę, że fizycznie mogłaby dokonać tego, czego dokonała w tym tomie. W żadnej z poprzednich części nie pojawiła się, ani jedna informacja na temat jakiejkolwiek, tym bardziej systematycznej i wzmożonej, aktywności fizycznej Chyłki (nie biorę pod uwagę wycieczek do monopolowego o różnych porach dnia i nocy). Zordon należy do specyficznych mężczyzn, ale w tej części zdecydowanie zmiękł i stał się taki trochę charakterologicznie bezbarwny. Zabrakło mi również tego charakterystycznego dla wcześniejszych tomów kancelaryjnego tła. Zakończenie pierwszy raz od początku serii było przewidywalne, co bardzo mnie zaniepokoiło. Dialogi może i były mocne, ale było ich zdecydowanie za mało. Co do konstrukcji całego tomu, łącznie z serią ekstremalnie trudnych do realizacji planów, książka przywodzi mi na myśl serię o komisarzu Froście. Kontratyp stanowi formę mocnej prawniczej sensacji pozbawionej (niestety albo stety) realizmu.
Remigiusz Mróz tym razem bardzo mnie zaskoczył, niestety nie do końca pozytywnie. Kontratyp to całkiem niezła książka, która zadowoli wielu czytelników, ale trudno mi ją uznać za dobrą kontynuacje serii. Działo się sporo, Mróz obrał zupełnie inny kierunek, co z jednej strony bardzo mnie ucieszyło, a z drugiej nieco zmartwiło. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejny tom.