Po ostrych zawirowaniach kończących Wyrok tak naprawdę nie miałam ochotę sięgać po kontynuacje przygód warszawskiej prawniczki Joanny Chyłki. Miałam dość niekonsekwencji, maskowanej wątpliwej jakości miłostkami, podczas których dosłownie sypały się cukierki. Wszystko to, za co pokochałam tę serię, po prostu umarło, a właściwie zamordowane zostało tak jakby w afekcie przez samego autora. Ekstradycja kurzyła się na półce, czekając tak właściwie, to nawet nie wiem na co, przypadkiem dostałam audiobook i zdecydowałam się na jego przesłuchanie. Czy Chyłka w końcu wróciła do formy?
Chyłka po oskarżeniu o zamordowanie sadysty z Mokotowa-Piotra Langera, zbiegła z kraju. Służby specjalne w pocie czoła starały się zlokalizować miejsce pobytu prawniczki, ale mimo wystawienia Europejskiego Nakazu Aresztowania, ślad po niej zaginął. Zordon wierzy, że Chyłka w końcu się z nim skontaktuje, choć powątpiewa w niewinność swojej ukochanej. Aby zagłuszyć dręczące adwokata wyrzut sumienia, Oryński podejmuje się obrony Ukraińca- Witalija Demczenko, oskarżonego o zamordowanie trzech osób. Mężczyzna niedawno wybudził się po półtorarocznej śpiączce i nie wiele pamięta z wydarzeń, których sprawa dotyczy, w głowie ma pustkę, brak jest również świadków zdarzenia. Nie wiadomo, jaki był motyw morderstwa, narzędzie zbrodni również w magiczny sposób zaginęło. Najbardziej intrygujący jest fakt, że oskarżony ma do przekazania Zordonowi ważną informację od Chylki. Joanna nie pozwoli mediom o sobie zapomnieć i planuje spektakularny powrót do gry….
Nie, Chyłka niestety nie wróciła do dawnej formy, a Remigiusz Mróz powiela te same błędy, które skutecznie odpychają mnie od tej serii. Miałam nadzieję na co najmniej kilka emocjonujących wątków, przeliczyłam się, autor przyprawił mnie co najwyżej o rozstrój nerwowy. Kwestie związane ze śledztwem w sprawie zamordowania trzech osób poprowadzone zostały mizernie i tak jakby na odwal. Chyłka wraca z przytupem, szkoda tylko, że nie odgrywa w tej części od początku do końca kluczowej roli. Mróz najpierw babrał się w mrocznej i jakże łatwej do przewidzenia historii Ukraińca, żeby płynnie przejść do oskarżenia Chyłki. Fabuła dłużyła się topornie, mogłam zapomnieć o nagłych zwrotach akcji czy o jakimkolwiek ziarenku sensacji, dosłownie wiało nudą i to jeszcze taką w najgorszym wydaniu. Właściwie w sprawie zabójstwa Langera nie za wiele się wyśniło, jedną wielką niewiadomą jest, czy żyje, czy Joanna faktycznie go ukatrupiła. Mróz ciągnie w najlepsze to swoje love story, od którego mi osobiście robi się już niedobrze. Autor zapomniał o istotnych dla kryminału elementach, które okrutnie porzucił na rzecz tworzenia tego pokracznego emocjonalnego tła.
Początek zapowiadał się ciekawie, ale jak wiadomo, im dalej w las, tym więcej drzew i tak było w przypadku tej pozycji. Wraz z rozwojem akcji do fabuły wkradł się niepotrzebny chaos i niekonsekwencja, miałam wrażenie, że sam Mróz nie wie, na czym powinien się skupić, żeby otrzymać spektakularny efekt . Mogłabym w nieskończoność pisać o wadach tej pozycji i mizernych próbach reanimacji akcji, ale nie o to przecież chodzi, żeby się nad książką znęcać. Kreatywności Mrozowi nie brakuje, ale powinien usystematyzować swoje pomysły i zdecydować się na mocniejsze rozwiązania fabularne, bez nich książka jest po prostu mdła. Chyłka stała się swoim własnym widmem, jest jej mniej, niż być powinno, nie mówiąc już o znacznym spadku formy. Mogłam zapomnieć o czarnym humorze, czy wyrafinowanej ironii przyprószonej kąśliwym komentarzem. Zordon swoją osobą również za wiele nie wniósł, jego staranie okazały się bezowocne i nazbyt pokraczne. Sprawę ratowała tylko i wyłącznie bojowa postawa prokurator Dominiki Wardyś- Hansen i na jej osobę warto w trakcie lektury zwrócić uwagę. Finał był do przewidzenia, co nie za dobrze świadczy o tym tomie. Odniosłam również nieprzyjemne wrażenie, że drastycznie spadł poziom umiejętności literackich samego Remigiusza Mroza.
Historia Chyłki zmierza w bardzo niepokojącym kierunku, co mnie osobiście bardzo zasmuciło, bo nic nie boli czytelnika bardziej, niż sprofanowanie jego ulubionej serii. Remigiusz Mróz jakby zapomniał o najmocniejszych elementach, współtworzących jego cykl. Książkę wymęczyłam i gdyby nie świetne umiejętności Krzysztofa Gosztyły, to pewnie nieuchronnie bym ją porzuciła w trakcie.