Jako czytelnik dopiero raczkuję w tematyce szeroko pojętej post apokalipsy i nie do końca ogarniam te klimaty… W ramach poszerzania literackich horyzontów zdecydowałam się wziąć udział w wyzwaniu #czytampostapozunseriouspl, które jest dla mnie kontynuacją zeszłorocznego blogowego postanowienia #czytamfantastykę. Słowo się rzekło, więc przyszedł czas na pierwszą recenzje.
Teresa Szulc jako jedyna przetrwała epidemię. Emerytowanej wf-istce z trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie chodzi tylko o wszechogarniające poczucie osamotnienia i lęk związany z dalszą egzystencją w obliczu braku podstawowych do życia produktów. A co jeśli nie jest jedyną ocalałą? Może ktoś jeszcze ocalał? Zło czai się za rogiem, a kobieta nie zdecydowała jeszcze czy chcę je eksplorować. Ekstremalna sytuacja i mnóstwo wolnego czasu stanowią idealne warunki do snucia egzystencjalnych przemyśleń.
Pierwsza wniosek? Czytało się dobrze, ale zamysł autora pozostał dla mnie do końca tajemnicą. Fabuła ma bardzo depresyjny charakter, czemu nie ma co się dziwić ze względu na przytłaczającą sytuację głównej bohaterki. Gorzej gdy ten nastrój w wyniku lektury przechodzi na czytelnika, co miało miejsce w moim przypadku. Niby czyta się łatwo, niby lekko i z pozoru przyjemnie, a cała ta historia tak jakby płynie- a jednak czułam niedosyt spowodowany brakiem tej charakterystycznej psychologiczno-moralnej głębi w połączeniu z prawdziwą walką o przetrwanie. Pierwszy raz od dawien dawna miałam do czynienia z wszechwiedzącym narratorem- zero dialogów i garstka akcji- wszystko to, czego w książkach nie znoszę, tutaj jakoś nawet się sprawdziło.
Początek czytało się nieźle, do czasu aż Paliński trochę się zapędził w snuciu coraz to bardziej zaawansowanych i coraz mniej dla mnie zrozumiałych metafor. Zaznaczam- w tematyce końca świata jestem zielona, a moje intelektualne dziewictwo w tym zakresie może nawet zahaczać o ignorancję. Główna bohaterka wydała mi się taka jakaś mdła i nie chodzi tylko o wiek i miejsce w hierarchii społecznej. Teresa pozornie wykazywała wykazywała wszystkie cechy osoby ocalałej, ale jej bierna postawa niejako zaprzeczała pozycji ocalałej. Bohaterka walczy o przetrwanie, ale od początku tak jakby skazana jest na przegraną przez swoje negatywne nastawienie do zaistniałej sytuacji. Historia życia Teresy Szulc, która niejako stanowi trzon fabuły, okazała się taka jakaś prozaiczna i przytłaczająca, a sama postać swoim sposobem bycia i światopoglądem podkreślała swoją egzystencjalną marność jako ocalałej.
Czego mi brakowało? Dreszczu emocji i rozszerzenia wątku Biernych w roli stuningowanych zombiaków- na to właśnie czekałam z niecierpliwością i ostatecznie się nie doczekałam. Paliński długo i jak dla mnie bezsensownie babrał się w tym całym psychologicznym bagienku, zaniedbując pozostałe wątki. Polaroidy z zagłady to migawki z życia kobiety, która nie może odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Świat, który zastała jest dla niej zupełnie obcy, w nowej rzeczywistości napotyka na mnóstwo zagrożeń i za bardzo nie wie co z sobą zrobić. Autor również nie przewidział dla bohaterki jasno określonej roli, przez co do książki wkradł się niepotrzebny chaos.
Ku mojej rozpaczy ciemna strona mocy może i była nieco mroczna, ale za mdła i nijaka. Zabrakło mi dynamiki, tego sprawnie pracującego silnika podkręcającego akcję we właściwym kierunku. Temat na opowiadanie został przeciągnięty do rozmiaru książki, co jak dla mnie w takiej formie literackiej niestety się nie sprawdziło. Język jest barwny, plastyczny, potęguję wrażenia zmysłowe, ale przy braku klasycznych elementów fabularnych nie ratuje lektury. Gdy tylko zapalała się lampka emocjonalnych zrywów bezpowrotnie gasła w gąszczu przemyśleń głównej bohaterki. A szkoda…
Reasumując- nie podobało mi się, ale dostrzegłam w ten historii pewien potencjał. Paliński jako przewodnik po postapokalliptycznych terytoriach niestety się nie sprawdził, ale styl autora w pewnym sensie mnie przekonał.
Książka bierze udział w wyzwaniu #czytamzunseriouspl