Garść rodzinnych sekretów przyprawiona szczyptą wyrafinowanej małżeńskiej intrygi skutecznie przyciąga uwagę co do tego faktu nie muszę chyba nikogo przekonywać. Greenwich Park to literacki debiut brytyjskiej dziennikarki śledczej Katherine Faulkner, książka, w której dosłownie kipi od emocji o skrajnie różnym zabarwieniu. Bogata dzielnica Londynu stanowi perfekcyjny kontrast dla mrocznych żądz rodzących się w umysłach jej mieszkańców, a jak wszyscy dobrze wiemy, od myśli łatwo jest przejść do czynów…
Ciąża okazała się dopełnieniem szczęścia Helen, która po serii poronień porzuciła myśl o tym, że może jeszcze kiedyś zostać matką. Nawet piękna rezydencja w jednej z najzamożniejszych dzielnic Londynu i kochający mąż, nie były w stanie ukoić bólu po stracie dzieci. Marzenie w końcu się spełnia, Helen z optymizmem przygotowuje się do długo wyczekiwanego porodu. Na zajęciach w szkole rodzenia dość nieoczekiwanie poznaje Rachel, zabawną, szczerą, a do tego do bólu bezpośrednią dziewczynę, która również spodziewa się dziecka. Seria nieprzewidzianych zdarzeń sprawia, że nowa przyjaciółka pojawia się na progu rezydencji Helen, cała posiniaczona… Kobieta wbrew woli męża decyduje się pomóc Rachel i przyjąć ją pod swój dach. Prawdziwe problemy zaczną się wraz z nagłym zniknięciem nowej lokatorki…
Miałam wysokie oczekiwania względem tej pozycji, głównie ze względu na motyw przewodni związany z serią rodzinnych intryg, który zawsze tak perfekcyjnie buduje napięcie. Niestety nie tym razem… Do tej pory nie mogę pojąć zamysłu autorki, która zamiast przejść do konkretów, niepotrzebnie odzierała Helen z intymności, zanudzając mnie niepotrzebnymi szczegółami z jaj życia. Pierwsza część książki, zamiast elektryzować, bardzo mnie nużyła, dziennik głównej bohaterki wraz z całą masą ciążowych zapisków przytłaczał tą niepotrzebną drobiazgowością. Akcja zaczęła nabierać tempa wraz z pojawieniem się Rachel, kto jak kto, ale ona potrafiła nieźle namieszać. W charakterystyce postaci nie da się nie zauważyć kontrastów, które wprowadzone zostały aż nazbyt świadomie. Na jednym krańcu kontinuum jest borykająca się z wieloma kompleksami Helen, drugi należy do pewnej siebie Sereny, której zarozumiałość nieprzyjemnie irytuje. Inteligentny i utalentowany Daniel stoi w opozycji do żyjącego chwilą Rory’ego, któremu natura niestety poskąpiła rozumu. Gdzieś pośrodku znalazło się miejsce dla ekscentrycznej Rachel, kobieta urwała się z choinki i zdecydowanie nie pasuje do tej bajki. Przeciwwagą dla całej reszty okazała się niedoszła szwagierka Helen- Katie i tę postać polubiłam najbardziej.
W tej historii doceniam pomysł i rozbudowaną emocjonalną oprawę, ale nie mogę wybaczyć przeciągania niepotrzebnych wątków. Charakterystyka postaci trzyma niezły poziom, bohaterowie stanowią wysublimowaną osobowościową śmietankę, która zapada w pamięć. Warsztat Faulkner jest niczego sobie, ale powinna trochę popracować nad dialogami i nauczyć się wyrzucać niepotrzebne i nic niewnoszące do fabuły opisy. Intrygujący jest fakt, że trudno było mi się domyślić, kto stoi za zniknięciem Rachel, a grono potencjalnych sprawców niepokojąco się rozszerzało. Książka rozgrywa się dwutorowo, a z pozoru niepowiązane wątki zgrabnie się zazębiają, co można uznać za walor tej pozycji. Momentami miałam wrażenie, że autorka boi się rozkręcić, żeby nie zaszokować niepotrzebnie złaknionego wrażeń czytelnika. Trochę szkoda, że Faulkner od początku nie poszła na całość, bo wtedy ten scenariusz mógłby mieć zupełnie inny wydźwięk. Transformacja osobowościowa Helen okazała się dla mnie sporym zaskoczeniem i w pewnym momencie poczułam względem niej nić sympatii. Z przykrością muszę stwierdzić, że w tej kuriozalnej zabrakło prawdziwej akcji i tego charakterystycznego dla thrillerów psychologicznych napięcia. Na niekorzyść książki przemawia również fakt, że rodzinne zależności i związane z nimi mroczne sekrety przerodziły się w serię niepokojąco irracjonalnych momentów. Końcówka była za to mocna i na swój sposób niepokojąca, finał stanowi najbardziej nieoczekiwany element tej historii, dobre i to.
Zawsze ubolewam, gdy z dobrze zapowiadającej się historii powstaje przeciętny scenariusz. Potencjał drzemiący w Greenwich Park został zabity już na samym wstępie serią nierozważnych fabularnych posunięć. Czasem mniej znaczy więcej, szkoda, że autorka o tym zapomniała snując swoją opowieść. Książka przypadnie do gustu miłośnikom mrocznych rodzinnych sekretów, którzy przymkną oko na serię niewinnych niedociągnięć.
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu MUZA