W relacji porywacza i ofiary istnieje cienka granica, po której przekroczeniu nic już nie będzie takie samo, jak dawniej. Helena Pelletier wiedzie normalne życie, ma kochającego męża i dwójkę wspaniałych córeczek, a w wolnych chwilach przyrządza pyszne dżemy, przyprawione pałką wodną. Koszmar dzieciństwa spędzonego na mrocznych mokradłach powoli odszedł w zapomnienie. Ona nie chcę już pamiętać tych wszystkich potworności, których sprawcą okazał się jej ojciec. Los chciał inaczej, a sielanka nie mogła trwać wiecznie, okrutny Król Moczarów po 13 latach życia w odosobnieniu, zbiegł z więzienia. Ojciec chcę dokończyć dzieła, a do tego potrzebuje wiernej córki. Koszmar Heleny rozpoczyna się na nowo…
„W końcu uświadomiłam sobie, że tropienie przypomina czytanie. Znaki to słowa. Trzeba połączyć je w zdania i wtedy opowiedzą historię jakiegoś zdarzenia w życiu zwierzęcia, które tędy przechodziło. (…)”
Córka króla moczarów jest mrocznym obrazem koszmaru, jaki ojciec zgotował rodzonej córce. Historia Heleny Pelletier zdecydowanie intensywnie oddziałuje na wyobraźnie, a migawki z przeszłości ułatwiają zrozumienie obecnego stanu umysłu bohaterki. Wiadomo, liczy się tu i teraz, ale trudno zapomnieć o piekle przeszłości w sytuacji, gdy koszmar wraca jak bumerang. Zrozumienie skomplikowanych psychologicznych zależności rządzących umysłem kobiety stanowić będzie dla czytelnika nie lada wyzwanie, ale Karen Dionne trochę nam to ułatwi. Helena uporała się z przeszłością, ale nadal jest rozdarta w kwestii uczuć do ojca, kocha go, nienawidząc jednocześnie, taki stan rzeczy ciekawi. Emocje głównej bohaterki, a już szczególnie ten stan, gdy nienawiść zżera ją od środka, a ciepłe uczucia tłumią ogromną złość i żal, zbudowały podszytą mrokiem atmosferę napięcia. Co jak co, ale rozbudowana warstwa psychologiczna z naciskiem na ekstremalną psychopatologię wyszła autorce wyśmienicie. Dzięki niej zamiast tylko obserwować z boku zachowania bohaterów możemy wniknąć w głąb umysłów poszczególnych postaci i tym samym lepiej zrozumieć ich postępowanie
„Dostrzegam ironię sytuacji. Śpieszę się, bo jestem spóźniona, a jeśli zatrzymają mnie za pośpiech, spóźnię się jeszcze bardziej. (…)”
Karen Dionne przedstawia własną wizję syndromu sztokholmskiego, a zaproponowane wrażenia zmysłowe potęguje fakt, że mrożącą krew w żyłach wizję serwuje czytelnikowi dziecko, istota, która z definicji powinna być niewinna. Dziewczynka ewidentnie kocha tatusia i nie dostrzega okropności, jakich on był sprawcą, potwór z moczarów okazał się nie tylko wspaniałym rodzicem, ale równie dobrym nauczycielem, a córka okazała się pojętną uczennicą. Obserwujemy rozdarte dziecko, które powoli dostrzega rysy w obrazie perfekcyjnego ojca i to one powoli zmieniają sposób percepcji rodzica. Ważnym elementem tej historii jest proces systematycznego emocjonalnego uzależnienia ofiary od prześladowcy, który przechodzi systematyczną transformację. O ile matka głównej bohaterki wykazuje chęć wyzwolenia z niewoli, to jej córka nie ma świadomości tego, co dzieje się dookoła i taki stan rzeczy ciekawi. Norma ulga przesunięciu jest przejaskrawiona, ale nadal do przyjęcia. Karen Dionne pozostaje bardzo wiarygodna w snuciu ekstremalnej wizji życia ofiar brutalnego przestępstwa. Nie są to tylko oderwane od całości migawki, tutaj można obserwować cały proces uwikłania ofiary w relację z oprawcą. Mała dziewczynka przez dłuższą chwilę wpatrzona jest w ukochanego tatusia, niczym w obrazek. W porównaniu do biernej i uległej matki to właśnie okrutny król moczarów jest idealnym wzorem do naśladowania, on nie ma wad. Nie do końca niewinna dziewczynka nie pojmuje swojej sytuacji jako niewoli, dla niej to zwykłe, całkiem normalne życie. Zmieszanie przeszłości z teraźniejszością okazało się dobrym wyborem, otrzymaliśmy całe spektrum wydarzeń. Szczypta klimatu baśni Andersena zmieszana z indiańskimi wierzeniami również przyniosły tej opowieści wiele dobrego.
„Psychologiczny element kontroli nad drugim człowiekiem oddziałuje równie silnie jak fizyczny ból, który można zadać. (…)”
Można by marudzić na brak akcji, bo tej tutaj jest jak na lekarstwo, ale nie jest to w żadnym razie wada, bo w tej historii nie chodzi o wartkie tempo, a bardziej liczy się mroczny klimat życia na odludnych moczarach. Historia rodzinna Helena Pelletier jest elementem, który wprowadza to stosowne napięcie, kompensujące brak mocniejszych wstawek. Początkowo myślałam, że będzie to zbiór scen z polowania córki na ojca, ale ku mojemu zaskoczeniu wątek morderczych poszukiwań został świadomie ograniczony do niezbędnego minimum. Wyłaniający się z kart książki portret okrutnego króla moczarów mnie osobiście zaintrygował, oczywiście do pewnego stopnia. Początkowo ojciec Heleny był postacią niejednoznaczną, przez to na swój sposób interesującą, ale ostatecznie z pozornie dobrej, ale wymagającej osoby przerodził się w pełnowymiarowego psychopatę i tym samym stracił w moich oczach na wartości. Helena okazała się najciekawszą postacią damską, jej osobowość nosi znamiona dobrych, jak i złych pierwiastków, ze zdecydowaną przeciwwagą tych pierwszych. Trochę rozczarowało mnie samo polowanie, chociaż proces wzajemnego tropienia się głównych bohaterów podbudowywał wiarygodność całej tej historii. Długo czekałam na mocny finał, niestety się nie doczekałam. Zakończenie było ciekawe i nieźle podsumowało opisywane wcześniej wydarzenia, ale liczyłam na coś intensywniejszego.
Karen Dionne sporo ryzykowała, stawiając na bardzo oryginalne rozwiązania. Nie chodzi tylko o wyjątkową scenerię, ale również o ogromną transformację psychiczną głównej bohaterki, która z biernej pozycji ofiary przeszła płynnie do aktywnego ataku. Córka króla moczarów to oryginalny scenariusz i perfekcyjnie skonstruowany thriller. Polecam!
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina