Dwóch chłopców. Dwa światy. Łączy ich nie tylko data urodzenia, mają marzenia i pasje. Jeden może je realizować, drugi może co najwyżej fantazjować. Chłopiec w pasiastej piżamie to historia prawdziwej przyjaźni, która zrodziła się w ekstremalnych warunkach obozu koncentracyjnego. Wydarzenia zostały dla kontrastu przedstawione z perspektywy niczego nieświadomego dziecka. Prosta forma i ponadczasowe przesłanie.
„Miarą dzieciństwa są dźwięki, zapachy i widoki, dopóki nie nadejdzie mroczna epoka rozsądku. (…)”
Bruno jest synem komendanta obozu koncentracyjnego. Nie może zrozumieć, dlaczego rodzina tak nagle musiała przeprowadzić się do tak nieprzyjemnego miejsca. Odbiera rzeczywistość na swój własny, dziecięcy sposób. Całą sytuację związaną z pobytem w sąsiedztwie obozu koncentracyjnego traktuje jako ekstremalne wyzwanie i próbę. Wydarzenia związane z II Wojną Światową zostały zepchnięte na boczny tor. Bruno nie ma pojęcia o okrucieństwach, jakie mają miejsce za kolczastym ogrodzeniem. Ból i cierpienie są dla niego czymś niewyobrażalnym i odległym, wojna jest dla niego pojęciem abstrakcyjnym. Tata, wzór cnót obywatelskich, jest barwną postacią wykonującą sekretny zawód za który należy mu się szacunek. Niewinność stoi w opozycji do hitlerowskich zbrodni. Bruno przekręca wydarzenia i nazwy, nie dopuszcza do siebie wiadomości, że w jego najbliższym otoczeniu mogłoby dziać się coś złego.
Cała historia miała nieść wielkie przesłanie, ja go jednak nie dostrzegłam. Autor nie przekonał mnie do własnej wizji wojny przedstawionej oczami niewinnego dziecka. Kolejne zdarzenia zostały zaprezentowane w bardzo naciągany sposób. Tematem przewodnim miał być holocaust, ale niestety ten wątek został potraktowany po macoszemu. Mały, żydowski przyjaciel miał być alternatywną względem rozpieszczonego, niemieckiego chłopca. Interpretacja należy do czytelnika. Problem w tym, że w książce nie ma za bardzo co interpretować. Ważne wydarzenia zostały przedstawione w trywialny sposób. Historia miała poruszać, wzbudzać cały szereg emocji w czytelniku. Nie wiem, jak Wy, ale ja pozostałam obojętna względem zaprezentowanych wydarzeń. Autor wcielił w życie ambitny scenariusz, szkoda tylko, że nie zadbał o detale. Podobne historie zostały opisane na wiele różnych sposobów w innych, nieco poważniejszych pozycjach. Taka szalona perspektywa mnie zdecydowanie przerosła
„W nieprzeniknionym mroku i zgiełku Bruno nadal ściskał dłoń Szmula i pomyślał, że choćby nie wiem co , nie puści jej przenigdy. (…)”
Wątek holocaustu przedstawiony jest w bardzo delikatny, wręcz metaforyczny sposób. Hitlerowskie zbrodnie zostały zepchnięte na boczny tor. Fabuła przypomina naiwną opowiastkę, która zrodziła się w głowie małego chłopca. Z tej historii mimo wszystko można wyciągnąć kilka całkiem niezłych morałów dla siebie. Autor traktuje o sile przyjaźni, która znienacka została wystawiona na ciężką próbę. Bruno nie zdaje sobie sprawy z tego, co dzieje się w jego najbliższym otoczeniu, żyje pod magicznym kloszem, który szczelnie odgradza go od rzeczywistości. Każdy z nas posiada godność i nie możemy dopuścić do tego, żeby ktokolwiek ją nam odebrał. Zwieńczenie tej historii było dla mnie sporym i jakże negatywnym zaskoczeniem, ponieważ nie podejrzewałam, że autor zdecyduje się na tak ryzykowne zakończenie. Z jednej strony nie jest to sztampowa opowiastka osadzona w wojennych realiach. Z drugiej sposób przedstawiania tej historii nie do końca mnie przekonał.
Po lekturze, co wrażliwsi czytelnicy mogą czuć się oszukani. Piękna historia została zepchnięta na boczny tor na rzecz naciąganego, dziecinnego scenariusza. Autor miał przedstawić prawdziwą ludzką na turę w sytuacji kryzysu związanego z okrutnymi działaniami wojennymi. Człowiek zaprezentowany został w przerysowany sposób, a codzienne zdarzenia zostały sprowadzone do bajkowej historii osadzonej w nieco innych warunkach. Lektura była przyjemna, ale zdecydowanie nie należała do satysfakcjonujących. Styl i umiejętności literackie autora pozostawiały wiele do życzenia, wiele rozwiązań fabularnych nie do końca mnie zadowoliło, a wręcz poraziło. Narracja powinna być pierwszoosobowa, a Boyne popełnił spory błąd nie oddając głosu dziecku. Książka została skierowana do dzieci, ale według mnie tylko dorosły człowiek odnajdzie w niej prawdziwy sens. Zastosowane stylizacje językowe nie były dostosowane do treści.
„Dom to nie budynek, ulica czy miasto. Byle cegły i zaprawa to tylko pozór domu, bo przecież naprawdę dom jest tam, gdzie mieszka rodzina. (…)”
Fabuła może i by mnie przekonała, gdybym nie znała prawdziwych realiów życia w obozie koncentracyjnych. Fikcja literacka pozostała niestety fikcją. Pozbawiona realizmu historia skierowana jest do dzieci i z założenia miała mieć charakter czysto edukacyjny. W książce pojawiło się wiele nieścisłości, które wpłynęły na odbiór książki. Boyne przedstawił alternatywną, bardzo pokręconą wersje historii, a takie zachowanie jest dla mnie niedopuszczalne.