W życiu są chwile, w których trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Gorzej, gdy ktoś tego nie potrafi, żyjąc w bajkowej mrzonce. Bańka pęka, a Cathrienie musi doświadczyć w pełnym wymiarze bolesnej dorosłej egzystencje. Helen FitzGerald krok po kroku odbiera dziewczynie wszystko, na czym jej w życiu zależało. Życie kobiety staje na głowie, a ona powoli musi oswajać się z nową rzeczywistością.
Matka postanawia ustalić w końcu priorytety w życiu Cathriene, przyszedł czas na podjęcie dorosłych decyzji. Dziewczyna zmuszona zostaje do podjęcia pracy w lokalnym domu opieki. Dojrzały krok staje się gwoździem do trumny, w dosłownym tego słowa znaczeniu. W domu spokojnej starości dzieją się straszne rzeczy, a starsi pensjonariusze umierają w niewyjaśnionych okolicznościach. Nikt nie wierzy w mrożące krew w żyłach historie serwowane przez borykającą się z demencją Rose. W pokoju numer 7 dzieje się coś niepokojącego, a nikt nic nie robi, żeby zaprzestać ciągu niewyjaśnionych zdarzeń. Cathriene zaczyna powoli wierzyć zwariowanej staruszce i postanawia wszcząć prywatne śledztwo. Na podstawie danych, jakie już posiada trudno jej wyciągnąć jakieś sensowne wnioski, które pchnełyby sprawę do przodu. Klucz do rozwiązania makabrycznej zagadki znajduje się w ośrodku, niewiadomi tylko gdzie. Komuś bardzo zależy, żeby tajemnica nie ujrzała światła dziennego
Gdybym nie wiedziała, że to thriller psychologiczny, to sama w życiu bym w to nie wpadła. Jedyne wyjście to niby prosta historia, ale zaserwowana w nieco zagmatwanej, do bólu niespójnej wersji. Zapomnijcie o napięciu i jakichkolwiek mocniejszych elementach, książce bliżej do niezobowiązującej obyczajówki, niż do mrożącego krew w żyłach thrillera. Zaproponowana forma przekazu, jak dla mnie była przerażająca i zdecydowanie niedopuszczalna. Przez większość część fabuły nie dzieje się kompletnie nic, to błaha opowiastka o życiu młodej kobiety, która musi zmierzyć się z serią poważnych zdarzeń. Wolne tempo zaproponowanej historii mnie osobiście bardzo przytłoczyło. Depresyjny ton opowieści trwał praktycznie do ostatnich stron, gdzie w końcu zaczęło dziać się coś ciekawego i niezmiernie dynamicznego.
Fabuła prowadzona jest dwutorowo, z jednej strony poznajemy bliżej życie nieroztropnej Cathrine, z drugiej toczy się historia widziana oczami Rose. O ile postać pierwszoplanowa przytłaczała mnie swoim skrajnym infantylizmem, o tyle rezolutna starsza pani wzbudziła moje zaciekawienie. Cathrine cokolwiek by nie zrobiła i tak irytowała mnie praktycznie na każdym kroku, za to Rose wzbudzała sympatię. Całość wypada blado na tle gatunku, książkę trudno jest jednoznacznie zaklasyfikować. Sam pomysł do mnie trafiał, szkoda, że został tak okrutnie spalony. Psychologia postaci pozostawia wiele do życzenia, atmosfera również. Mimo wspomnianych mankamentów książkę czytało się wybitnie dobrze i potrafi wciągnąć, co potwierdza talent pisarski autorki. Nuda i monotonia potrafi się sprzedać, wystarczy zadbać o odpowiedni marketing. Wartka akcja w finale niejako uchroniła tę książkę od totalnej klapy, ostatecznie zaczęło się dziać coś zaskakującego. Końcówka była spójna, dynamiczna i na swój sposób traumatyczna. Helen FitzGerald sprawnie posługuje się słowem pisanym, szkoda, że ma problemy z konkretyzacją swoich pomysłów.
Jedyne wyjście to książka z ogromnym potencjałem, który niestety nie został w pełni wykorzystany. O ile z szablonem fabuły Helen FitzGerald nie ma problemów, o tyle szczegółowy opis wydarzeń pozostawia wiele do życzenia. Czytało się przyjemnie, ale nic poza tym. Fani gatunku mogą być rozczarowani tą konkretną propozycją literacką.