Falon Ballard- Umowa na miłość [PREMIEROWO]

Umowa na miłość
Kategorie: ,
Wydawnictwo:
Przeczytane:
Liczba stron: 384

Sadie była święcie przekonana, że w końcu dostanie równie zasłużony, jak i upragniony awans. Niestety stało się inaczej, szef wolał dać tę posadę facetowi swojej córki. Puściły jej nerwy, powiedziała o dwa słowa za dużo i w taki oto sposób zakończyła się jej kariera w dziale wielkich finansów. Problemy zaczęły się piętrzyć, nie stać jej już nawet na mieszkanie, musi poszukać jakiejś klitki, w której upcha swoje rzeczy. Jeden wieczór zakrapiany solidną dawką alkoholu zakończył się wielką wtopą. Była przekonana, że idzie na gorącą randkę z seksownym przystojniakiem. Na miejscu czekał na nią mrukliwy nerd zadający milion przedziwnych pytań. Ona szukała faceta na jedną noc, on chciał znaleźć współlokatorkę. Nieoczekiwanie Sadie zgadza się przyjąć propozycję Jack’a i przeprowadza się do jego ogromnego domu. Jeszcze nie wie, że ta spontaniczna decyzja na zawsze odmieni jej życie…

Umowa na miłość była dość spontanicznym wyborem, romanse to nie do końca moja bajka. Zaczęło się od serii niefortunnych dla głównej bohaterki zdarzeń, które były punktem zwrotnym do tego, co nastąpi później. Muszę przyznać, że wstęp był nieziemsko ekscytujący, lubię czarny humor w takim lekkim, kobiecym wydaniu. Dalsza część książki nie była już dla mnie tak oczywista, nie miałam pojęcia, w jakim kierunku zmierza fabuła i trochę obawiałam się przedwczesnej klapy. Autorce długo zajęło przejście do sedna, co nie do końca mi się spodobało. Plusem tej książki jest magiczna otoczka ukazująca najważniejsze wartości w życiu człowieka. Główni bohaterowie to dwie poharatane przez życie duszyczki, które boją się pokazać światu swoją prawdziwą twarz. Doceniam stronę psychologiczną fabuły i niebanalne podejście do tematu wyniesionych z domu przekonań, które niekorzystnie oddziałują na dalsze życie. Wewnętrzny głos Sadie, zamiast dodawać otuchy i motywować do działania, skutecznie wbijał ją w ziemię. Jack z jednej strony mnie zaskoczył swoimi wyznaniami, ale summa summarum był postacią nazbyt przesłodzoną. Jak wszystkim, wiadomo traumatyczne wydarzenia potrafią zarówno dzielić, jak i jednoczyć, a najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie. O człowieku świadczą jego czyny, a nie bogata wizualna otoczka. Falon Ballard w nieco pokrętny sposób starała się pokazać kryzys tożsamości, z którego można wyjść z małą pomocą przyjaznych dusz.

Nie jest to klasyczny romans, w którym kipi od miłosnych uniesień, a raczej historia transformacji osobowościowej dwojga ludzi. Sadie została z niczym i musi wyznaczyć nową ścieżkę, Jack również chce w końcu coś zmienić w swoim życiu. W tej opowieści nie chodzi tylko o nowy biznes, marzenia i wzniosłe plany. Nie jest to ckliwa opowiastka o miłości dwojga kochanków, autorce zdecydowanie chodziło o głębszy przekaz. Jak wyszło? Z jednej strony książkę czytało się dobrze, ale fabuła nie do końca mnie usatysfakcjonowała. Lubię, jak autor od razu przechodzi do rzeczy, tutaj musiałam długo czekać na rozwój akcji. Doceniam emocjonalny ładunek tej historii i te wszystkie wzniosłe metafory, ale jak dla mnie było tego trochę za wiele jak na jeden romans. Pomysł był świeży i na swój sposób zjawiskowy, wykonanie niestety poszło w zupełnie inną stronę. Książka niby lekka i niezobowiązująca, ale niesie ze sobą solidny ładunek emocjonalny, który nie każdy czytelnik jest w stanie udźwignąć. Wyjątkowo barwne postacie dodały tej historii wyrazistości. Całość się broni, ale autorka powinna trochę popracować nad tempem akcji. Zakończenie niby nieco przesłodzone, ale jednak na swój sposób magiczne.

Umowa na miłość nie ma nic wspólnego z klasycznym romansem, przez co nie wszystkim miłośnikom gatunku może przypaść do gustu. Plusem jest wiara w ponadczasowe wartości i wspieranie dobrych emocji, które czynią tę książkę wyjątkową. Zaproponowane przesłanie ma swój urok i ja kupuję tę magię. Lekkie pióro autorki sprawiło, że była to w gruncie rzeczy udana lektura.

Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu MUZA